Dla młodych, ambitnych
Od miesięcy przeglądam ogłoszenia o pracę. Wysyłam setki CV i na potrzebę każdej propozycji tworzę nowy list motywacyjny. Mogłabym zebrać je w pokaźny tom epistolografii bez odpowiedzi. Moją codzienną pracą jest szukanie pracy. Mam cały etat i zero wypłat. Nauczyłam się omijać wzrokiem te propozycje, które wiem, że nie są warte uwagi. Oferty kreślone ręką osoby bez żadnych umiejętności perswazyjnych, oparte głównie na utartych zwrotach wyczytanych z ciekawszych propozycji i podanych w formie najmniej ciekawej. „Szukamy młodych kreatywnych”, to już klasyka. I dałam się nabrać ze dwa razy, idąc na spotkanie kwalifikacyjne. Okazało się, że młodzi/kreatywni mają sprzedawać dekodery telewizyjne, chodząc od drzwi do drzwi. I że można zarobić na tym krocie, że nie traci się nic, że sam zysk. Ogłoszenie pojawiało się w Internecie kilkadziesiąt razy, co może świadczyć o tym, że ludzie nie chcą zbierać pieniędzy leżących na ulicy. Kolejną wspaniale zawoalowaną ofertą, prawdopodobnie przynoszącą niesamowity zysk, jest coś na modłę: „Do biura, zdecydowanych i odważnych”. Śmierdzi to zabawą w ‘zamknij oczy, otwórz buzię’. Nie słałam życiorysu, bo nie byłam zdecydowana. Kolejnym genialnym zbiorem ogłoszeń jest bazujące na ludzkich samoocenach: „Tylko dla inteligentnych”. I oczywiście zero konkretów. Jest jeszcze jedna opcja, która pojawia się w Internecie nagminnie: „3000zł w miesiącu. Szczegóły na mejla”. Później otrzymuje się wiadomość w stylu: „To naprawdę działa, ja też w to nie wierzyłem, ale przekonałem się w miesiąc i teraz nie potrzebuję żadnej innej pracy. Wystarczy jedynie rozesłać tego mejla do znajomych…”. Chyba wszyscy znają multi-level marketing, czyli tzw. marketing wielopoziomowy, który w uproszczeniu polega na tym, że płacimy komuś za ‘wiedzę/produkt’ i sprzedajemy ją innym, którzy robią to samo jeszcze innym. Wszyscy się bogacą, nikt się nie rozwija, jest wspaniale. Klasycznym przykładem mlm jest firma Amway, na której zebraniu znalazłam się kiedyś przypadkowo. Młody mężczyzna w tandetnym, a drogim garniturze opowiadał o tym, jak wzbogacił się pracując w firmie zaledwie rok. Tak więc stać go było na wszystko, kupił dom, samochód, srebrny długopis. Przeskakując przez zbiór slajdów, opowiadał szeroko o balach w San Francisco, spontanicznych wypadach do Nowego Jorku, wakacjach w Brazylii. To wszystko dzięki skutecznemu wciskaniu bliźniemu produktów ze sklepu internetowego, które to – twarogi, czasopisma i telefony – są najlepsze pod słońcem. Ale Amway ma swoją historię, swoją (wiadomą) reputację, więc nie ma się nad czym szerzej rozwodzić. Gorszą sprawą jest to, że niektórzy potencjalni pracodawcy uderzają w retorykę stosowaną przez firmy typu Amway. Obiecują cuda, nie chcąc doświadczenia, przekonani, że sukces może odnieść każdy. To firmy, które wytworzyły własną definicję sukcesu.

  Są także inne zakłady pracy poszukujące dla siebie pracowników. Kolejną najczęściej spotykaną propozycją jest telemarketing. Ośmiogodzinne nabywanie skoliozy przy jednoczesnym nagabywaniu odbiorców do kupna wełnianych kołder, kucharskich książek, porcelanowych zastaw. Także i te produkty, których dotknąć ni obejrzeć się nie da, są najlepsze spośród wszystkich konkurencyjnych. Wystarczy mieć dobrą dykcję i nienagannie władać polszczyzną. Nie wiem po co, skoro stale powtarza się ten sam tekst. Czytam w Internecie, że osoba chcąca pełnić ww. stanowisko powinna również posiadać umiejętność radzenia sobie w sytuacjach stresowych. Jeśli nie posiada, to w sumie nic, dostanie kilka wskazówek jak uśmiechać się do telefonicznej słuchawki i ciepłym słowem uspokajać nabzdyczonego klienta. Najwybitniejsi telemarketerzy potrafią znaleźć odpowiedź na każde pytanie, a każde zająknięcie klienta lub jego, wyczytane w sposobie wydychania powietrza, wahanie, potrafi wypełnić kwiecistą frazą jaki to luksus posiadać produkt, który sprzedaje.

  Byłam na jeszcze innym spotkaniu rekinów marketingu. Rozmowę kwalifikacyjną przechodził każdy, gdyż tak jak w poprzednich przykładach nikt nie potrzebował doświadczenia. Doświadczeni byli przede wszystkim pracodawcy i oni doskonale wiedzieli jak przekazać ci niezbędną i pożyteczną wiedzę, byś i ty lada moment zarabiał miliony. Tacy to dobrzy ludzie. Polegało to na tym, że biegało się po ulicach zadając ludziom pytanie, czy wiedzą gdzie znajduje się najpopularniejsze w mieście centrum handlowe. Wiedzieli wszyscy, i dobrze. Bo już tam, proszę państwa, za niecałe dwa tygodnie powstanie nowe stoisko perfumeryjne, w którym te akurat perfumy, trzymane przeze mnie w dłoni, pochodzące – swoją drogą – z Paryża/Mediolanu, będą kosztowały 300zł, a teraz kosztują 15zł, gdyż mamy nieziemską wyprzedaż! No nie jest to okazja? Chwilę później, zanim przechodzień zdąży machnąć ręką na nas i na wypowiadane przez nas bzdury, już od stóp po głowę wypsikany jest kwiatową wodą kolońską, która wpadła mu nawet do gardła, przez co nie może wyrazić swojego niezadowolenia. To doskonały czas dla nas – rekinów marketingu! Właśnie teraz roztaczamy przed nim wizję luksusu, jakiego dozna kupując od nas fiolkę perfum. Wkładamy mu ją do rąk, po sekundzie wyciągając, by poczuł co miał – co traci. Wszystko to doskonale przemyślane przez armię psychologów, specjalistów do spraw reklamy i marketingu, znawców wszystkiego. W owej firmie co rano prowadzone było zebranie motywujące pracowników. Tak więc dla kilkudziesięciu osób otwierano jednego szampana Dorato i wznoszono toast za powodzenie firmy. Ale zanim toast – dzień w dzień! – wszyscy powtarzali schemat nagabywania klienta, nawet ci, którzy pracowali tam od lat. A schemat był jeden, absolutnie niezmienny. Miał wyćwiczoną mimikę twarzy, odpowiedni odgłos klaśnięcia w dłonie, wyliczony czas wsadzania przechodniom specyfiku w ręce.

  Powyższe firmy nazywają swoich pracowników przedstawicielami handlowymi, doradcami klientów, specjalistami do spraw reklamy. Mamy więc erę speców. Z wykształceniem średnim. Z doświadczeniem błahym. Z przesadnie dobrą opinią na własny temat.

  Kilkanaście miesięcy pracowałam w księgarni. Proponowałam ludziom kupno książek, starałam się dobierać je do ich przedstawionego pokrótce gustu. Prowadziłam rozmowy o nowościach i fenomenie niektórych pisarzy. Podobało mi się, dopóki nie wprowadzono funkcji ‘tajemniczego klienta’, który inwigilował naszą pracę, spisując raport do centrali, który albo przyznawał albo odbierał nam premię. Ukuł się wtedy konkretny sposób traktowania klienta. Trzeba było przy nim podskakiwać niemal, uśmiechać się, proponować, na siłę doradzać, zabawiać. Jeśli zaś wchodziło się w dyskusję nie mogła trwać ona długo, gdyż a)byli przecież inni klienci, b)nie można było ryzykować urażeniem żadnego, a dyskusja jak to dyskusja, wiadomo… Straciło to urok, zyskało dryg. Teraz jestem klientem tej sieci księgarń i wprost nie cierpię, kiedy ktoś zwraca się do mnie słowami: „Witam serdecznie, czy w jakiś sposób mogę pomóc?”, a kiedy faktycznie o to proszę, udając że szukam niezidentyfikowanej lektury, ci doradcy zawsze przynoszą mi bestseller, sądząc, że za tłumem idzie każdy.  Widać uliczny marketing wszedł wszystkim w krew.

Poszukujemy pani do sprzątania biur; Praca na obrzeżach miasta od godziny 6 rano; Chałupnictwo 1100netto; Pracownik produkcji, dobre warunki; Sprzedawca w delikatesach 6zł brutto; Barmankę z doświadczeniem; Sekretarkę, CV tylko ze zdjęciem; Kolportaż ulotek; Inwentaryzacja; Tajemniczy klient; Akwizytor OFE, praca na prowizję. To są codzienne oferty znalezione na różnych portalach internetowych. Odsączyłam je od szeregu propozycji dla programistów i grafików, którzy jako jedyni, zdaje się, mogą się cieszyć z możliwości zatrudnienia.
Kreator stron www - przetestuj!